Ze Śląska do Kenii. Z zamiłowania wciąż jest „metalem”. Jeszcze cztery lata temu interesował się jednak przy tym pogańskimi treściami. – Miałem ostro narąbane we łbie. Pan Bóg mnie musiał trzy razy „dugnąć” – mówi Piotr Kieś z Rydułtów.
Piotr z chłopakami, którymi opiekował się w Nairobi
Zdjęcia Archiwum Piotra Kiesia
Rodzice ani nauczyciele nie podejrzewali, że z Piotrka jest niezłe ziółko, bo chodził przecież do renomowanego II LO w Rybniku, miał bardzo dobre wyniki w nauce, wszyscy go lubili. Dorośli nie wiedzieli jednak wszystkiego.
– Chodziłem na oazę, ale niewiele z tego wynikało. Byłem niezbyt ogarnięty, jeśli chodzi o wiarę. Miałem ostro narąbane we łbie – ocenia.
Mimo to pojechał na pierwszy stopień letnich rekolekcji oazowych. W programie jest propozycja oddania życia Jezusowi, przyjęcia Go jako swojego Pana i Zbawiciela. – Prawie wszyscy Go przyjmowali. Powiedziałem: „No dobra, spróbuję”.
Spróbował. Nie usłyszał tryumfalnych trąb ani chórów anielskich.
Zły znajomy – który to?
Po powrocie z rekolekcji coś jednak się zmieniło. Choć nie od razu.
– Moi rodzice mnie nie słyszą, mam nadzieję? – Piotrek zerka na drzwi. – To był czas, kiedy piliśmy z kumplami dużo jaboli. W ogóle się nie modliłem. Ale jeden raz powiedziałem: „Jezu, zrób coś w moim życiu, bo nie jest najlepiej”.
Następnego dnia był koncert. Piotr z kolegami sporo wypił.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.