Bóg naprawdę nie chce cierpienia

Andrzej Macura

|

GN 05/2015

Nie bój się, wierz tylko. Mk 5,36

Bóg naprawdę nie chce cierpienia

 

Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: „Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła”. Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd Go ściskali.

A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc zbliżyła się z tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości.

A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: „Kto dotknął się mojego płaszcza?” Odpowiedzieli Mu uczniowie: „Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: «Kto się Mnie dotknął?»” On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości”.

Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?” Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: „Nie bój się, wierz tylko”. I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego.

Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia wszedł i rzekł do nich:

„Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi”. I wyśmiewali Go.

Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: „Talitha kum”, to znaczy: „Dziewczynko, mówię ci, wstań”. Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść. 


Nieuleczalna, uciążliwa choroba. Powodująca chroniczną nieczystość, więc i ciągłe wykluczenie z kultu. Z tym przychodzi do Jezusa owa nieznana z imienia kobieta. I ciężka choroba, a potem śmierć ukochanego dziecka. To ból Jaira. Z czym my przychodzimy do Boga? Strach nawet próbować to sobie wyobrazić. Te wszystkie bóle, te krzyki, te wszystkie przerażenia i to wołanie: „Nie, nie, nie! Jezu, ratuj!”. Może się czasem wydawać, że skoro Bóg dopuścił na nas cierpienie, to widocznie go chce. Bo przecież jest wszechmocny. Gdyby nie chciał, nic nie przeszkodziłoby Mu w odsunięciu go od nas. A jednak kiedy wsłuchujemy się w dzisiejszą Ewangelię, odkrywamy, że Bóg tak naprawdę nie chce cierpienia. I że muszą Go wzruszać te nasze krzyki... Choć pozwala, byśmy czasem, tak jak Jego Syn, szli ciemną doliną, to nie cierpienie i śmierć są Jego ostateczną dla nas decyzją. On jest dawcą zdrowia, życia i radości. Takim się nam w dzisiejszej Ewangelii pokazuje.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.