107,6 FM

Amerykański miliarder zmarł w Nowym Sączu. Mieszkał w bloku

Charles Merrill Jr. miał niezwykłą biografię. Niestety, pada na nią kilka cieni, chociażby cień Planned Parenthood, Czarnego Protestu i KOD-u.

Czytałem, że na Pańskiego ojca mówiono „Good time Charlie” – Charlie, który lubi dobrą zabawę. Dlaczego go tak nazywano?

Uważam, że to jest dla niego krzywdzące określenie, on się z nim nie zgadzał i ja również. Ciężko pracował i przeznaczał ogromne ilości pieniędzy na cele charytatywne - kościoły, szkoły, uniwersytety.

Ale na pewno Pan żyje skromniej. Kiedy przyjeżdża Pan do Nowego Sącza mieszka Pan w małym mieszkaniu w bloku jak większość Polaków. Jaki był Pański pierwszy kontakt z Polską?

Teraz wydaje się to szalone, ale latem 1939 r. z moim najlepszym przyjacielem przylecieliśmy do Europy, w Paryżu wynajęliśmy samochód i pojechaliśmy najpierw do Berlina (ciekawiło mnie jak naprawdę wyglądają ci źli Niemcy), później do Gdańska, Warszawy, Krakowa, Pragi, a następnie pojechaliśmy aż do Rumunii i Bułgarii, a w drodze powrotnej przejeżdżaliśmy przez Jugosławię. Nasza podróż zakończyła się pod koniec sierpnia, więc na kilka dni przed rozpoczęciem II wojny światowej. Pierwszą ofiarą wojny była Polska i urzekło mnie bohaterstwo Polaków, przywiązanie i lojalność wobec kraju, który został zaatakowany przez dwa mocarstwa zdeterminowane, aby zetrzeć go z mapy Europy.

Rozpoczęła się zawierucha wojenna, która wciągnęła również Pana.

Po zaatakowaniu Stanów Zjednoczonych przez Japonię wstąpiłem do armii kanadyjskiej, gdyż uważałem, że Kanadyjczycy wchodzący w skład wojsk brytyjskich, będą traktować wojnę poważniej niż Amerykanie. Swoją drogą, bardzo mi się podobał mundur armii kanadyjskiej. Po jedenastu miesiącach doszedłem do wniosku, że obywatel Stanów Zjednoczonych powinien jednak służyć w armii amerykańskiej, więc się do niej przeniosłem. Zostaliśmy wysłani do Afryki północnej i poprzez Maroko, Algierię oraz Libię dotarliśmy do południowych Włoch. Służyłem wtedy w piechocie, w 36. Dywizji i podczas lądowania we Włoszech zostałem ranny. Był to dla mnie powód do dumy, dostałem za te rany oznaczenie wojskowe.

Jakie wydarzenie w Pana życiu wywarło na Panu największe wrażenie?

Najważniejszym dniem w moim życiu był właśnie dzień lądowania we Włoszech, gdzie znalazłem się jako szeregowiec piechoty pod ogłuszającym ostrzałem artylerii niemieckiej. Byliśmy pierwszymi amerykańskimi żołnierzami, którzy wkroczyli do Włoch.

Co Pan pamięta z tego dnia?

Podpłynęliśmy do brzegu małymi, dziesięcioosobowymi łódkami i uderzyło mnie niezwykłe piękno okolicy, w której się znaleźliśmy. Było to gdzieś na południe od Neapolu. Słońce, piękny piasek, morze i świstające wokół kule z niemieckich karabinów. Podczas mojej wojaczki ani razu nie nacisnąłem na spust karabinu, ani razu nie miałem kontaktu z niemieckimi żołnierzami z wyjątkiem jeńców wojennych.

Spotkał Pan wtedy w Afryce lub we Włoszech jakichś polskich żołnierzy?

W Afryce sobie nie przypominam, ale spotkałem polskich żołnierzy we Włoszech. Były z nami, o ile dobrze pamiętam, dwie polskie dywizje.

Co odróżnia Polskę od innych krajów, które Pan zna?

Dramatyczna i bohaterska historia. Fakt, że Polacy umieli przebrnąć przez ciężkie czasy zaborów, II wojny światowej i komunizmu, zachowali swoją tożsamość i umieli się wybić na niepodległość. Dlatego kiedy studiowałem na Harvardzie, starałem się poznać jak najwięcej Polaków. Poznałem ich również wielu podczas służby wojskowej w armii kanadyjskiej. Polska stała się z czasem bardzo ważną częścią mojego życia.

Czy jest coś, co Pana u nas denerwuje?

Język jest bardzo trudny. Zdarzały się przypadki antysemityzmu. Pod koniec wojny poznałem w Polsce 13-letniego żydowskiego chłopaka…

Czy to był Bernard Rosnar?

Tak, pomogłem mu wyjechać do Ameryki, mieszkał ze mną, z moją żoną i córką, opłaciłem mu naukę w amerykańskiej szkole, a potem studia. Mieszka obecnie w Kalifornii, czasami się kontaktujemy. Została nawet napisana o tym książka „Niezwykła przyjaźń – z drugiej strony holocaustu”.

Czuje się Pan zapewne człowiekiem spełnionym.

Brałem życie takim jakim jest i starałem się jak najlepiej wykorzystać, to co dał mi los.


Rozmowa i tłumaczenie z języka angielskiego Piotr Grześków.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama